14 września 2016

Mój motorek - zielona strzała i o licencji słów kilka

Każdy, poza odłamkiem społeczeństwa, codziennie gdzieś przebywa poza domem. Czy to w przedszkolu, szkole czy pracy, trzeba się tam jakoś przetransportować, co często bywa utrudnione. Jedni chodzą na pieszo,  inni wybierają środek transportu napędzany siłą mięśni (hulajnogi, deskorolki, rolki, rowery albo wszystko na raz), lecz zdecydowana większość korzysta z komunikacji miejskiej. Ja na szczęście do tej ostatniej grupy osób należę jedynie zimą i już tłumaczę dlaczego.

Autor: urbanbart

Zaczęło się to już w podstawówce, czyli, uwaga, 2010r. Ukończyłem wtedy wymagane 13 lat i ojciec zapisał mnie na długo oczekiwany kurs na licencję znaną wtedy jako "Karta Motorowerowa". (obecnie kat. AM) Kurs to było kilka spotkań z teorii oraz jedne zajęcia praktyczne podczas których odbywał się egzamin, wyłącznie na placu manewrowym. Wszystko działo się w Hali Sportowej MOSiR i na parkingu przed. Pan pamiętam był bardzo dziwny i wszyscy się go bali. Raz jednak, pod koniec już, utworzył sztuczne skrzyżowanie po którym kazał nam jeździć, to stał na środku jako policjant i wyglądał przekomicznie robiąc te swoje wygibasy xD Oczywiście zdali wszyscy, bo to ta firemka wypisywała nam te karty i zależało im na gotówce i opinii, a kosztowało to wtedy mniej niż 200zł. (Obecnie nawet do 1700zł [sic!])

Autor: zbiory własne

Mój motorower to chińskie wozidełko nazywane "GB Street". To chyba nie jest jego oficjalna nazwa, ale to mniejsza. Pojemność, jak nazwa wskazuje, to 50ccm, pozdro dla kumatych. Kiedyś osiągał nawet 80 km/h, ale przez to, teraz maksymalnie jadę 65km/h. Po mieście to całkiem optymalnie. Nie tamuję ruchu, a i tak nie stoję w korkach, więc jestem szybszy od samochodów. I to na tyle o specyfikacji technicznej. Dostałem go na moje wyżej wspomniane 13 urodziny i wyobraźcie sobie jak to wyglądało, jak szóstoklasista przyjeżdża do szkoły na takiej maszynie. Szkołę widziałem z okna, więc tylko czasami mogłem sobie na to pozwolić.  Początkowo, jeździłem tylko za taty samochodem, robił mi jakby "jazdy". Był to, wbrew mojej ówczesnej opinii, dobry pomysł, chociaż nie mogłem się doczekać, aż sam będę mógł sobie pojeździć gdzie będę chciał.

Obecnie nie wyobrażam sobie życia bez tego "pojazdu" (tak nazywa się go we wszelakich serwisach motoryzacyjnych) i gdy mi się popsuje, zaraz go naprawiam i jadę dalej! Nawet założyłem jego fanpage, polecam!

Do przeczytania!



Film zamieszczony przez użytkownika Bartłomiej Urbański (@urbanbart)

1 komentarz:

  1. Chyba myśle ze przytyłeś poprostu i dlatego ciągnie jedynie 65km na godzine, a nie te legendaren 80 km na godzine. Masz formułe: Kilogram = 2.5 km . Czyli 6kg = 15 km straconych. Czli wnioski. Zrzuć 6 kg i WIO!

    OdpowiedzUsuń